środa, 14 listopada 2012

Po dłuuugiej nieobecności

Witam wszystkich. Zacznę od tego, że prowadzę teraz Pracownię Manulinę z ręcznie wykonywanymi zabawkami, poduszkami, dekoracjami do domu: girlandy piernikowe, pajacyki na choinkę, ozdoby z lnu w niewygórowanych cenach. Wszystko z tkanin Polskich producentów i wykonane własnoręcznie przeze mnie:) W związku  z tym i póki, co jak zresztą widać, nie mam czasu na prowadzenie tego bloga i chciałabym to zawiesić. Zapraszam natomiast na nowego www.pmanulina.blogspot.com

Pozdrawiam wszystkich, którzy cierpliwie obserwowali blog.










Ceny, wymiary są podane na blogu www.pmanulina.blogspot.com Przesyłka zgodnie zgodnie z cennikiem Poczty Polskiej. Na terenie Łodzi i Zgierza możemy się indywidualnie umówić, więc będzie to 0 zł:)

wtorek, 28 sierpnia 2012

Coś do poczytania: powieści Magdaleny Samozwaniec

Uwielbiam wiek XIX i początek XX. Jak już niektórzy zauważyli wyszukuję różne przepisy z tego okresu, czytam na temat obyczajowości, a także pisałam pracę magisterską z tego okresu. Pomijając dwulicowość epoki wiktoriańskiej, ostatnio zafascynowałam się tym czasem. Zbieram materiały na temat ozdób świątecznych z tej epoki - wiem, że w tym czasie tak na prawdę to wszystko się zaczęło i były to głównie jabłka, wstążki w naturalny sposób farbowane i ciasteczka, ale znalazłam instrukcje wykonania innych drobiazgów. Nie o tym jednak miało być...

Do książek Magdaleny Samozwaniec podchodziłam dwa razy. Za pierwszym razem mnie ostrzeżono, że to nie jest jakaś wybitna literatura i obśmiano ją. Za drugim zachęcono i o tym będzie.
Pisała pod pseudonimem. Jej dziadkiem był Juliusz Kossak, a siostrą Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Pierwszą powieścią, którą przeczytałam była "Maria i Magdalena".


Opisuje ona epizody z życia sióstr prezentując nam cały wachlarz obyczajowości i moralności dziewiętnastowiecznej. Samozwaniec miała wątpliwości, co do tego, czy tą książkę napisać, ale siostra ją przekonała, stwierdzając, że gdy za kilkadziesiąt lat ludzie ją przeczytają, będą się pokładać ze śmiechu i miała rację. Tradycyjne życie rodzinne ze wspólnymi posiłkami przeplata się tematami  "nieuchodzącymi młodym dziewczętom" jak choćby wychowanie seksualne. Do tego stopnia był to temat tabu, że jak opisuje autorka dopiero w dzień ślubu kobiety, dowiadywały się o "przykrym małżeńskim obowiązku". Przytacza przykład młodej mężatki, która uciekła od swojego męża do mamy, bo "zaczął dziwnie się zachowywać".

Drugą książką tej autorki, którą chciałabym Wam polecić jest "Z pamiętnika niemłodej już mężatki". Niedawno wydana i tylko 230 stron do przeczytania, co zajmie Wam jeden dzień zapewniam :)


To, co drażni to z pewnością idealizacja mężczyzny - ojca Magdaleny. Pisząc o jego podbojach miłosnych usprawiedliwia je, ogólnie odnosi się wrażenie, że IM więcej wolno. To kobieta ma być wieczną ostoją domu i gdyby jej się przydarzyły podobne sytuacje z pewnością zostałaby wywieziona na taczce ze wsi jak Reymontowska Jagna. Oczywiście wiele z tych niuansów ma miejsce dzisiaj - niestety, uświadomiłam sobie to jeszcze wyraźniej czytając na temat początków emancypantek w latach 30-tych XIX wieku (Ute Frevert "Mąż i niewiasta . Niewiasta i mąż. O różnicach płci w czasach nowoczesnych"). Młodym mężatkom radzi "moje drogie, starajcie się być jego adwokatem, a nie... sędzią śledczym. I pamiętajcie, że wasza przyjaciółka zaszkodzi wam więcej w małżeństwie niż jego." Oprócz tego możemy przeczytać ze zgrzytem zębów, że marzeniem współczesnego samca jest "móc utrzymać żonę za jej własne pieniądze". Komentuje z oburzeniem to, że kobiety chcą same zarabiać na siebie. Poza tym książka okraszona jest niesamowitym humorem pisarki:

"wszystko dobrze póki kobieta przedstawia tak zwaną seksbombę, ale później... seks się ulatnia, a bomba zostaje! I wtedy wygląda FATALNIE."

o modzie: "Nie było jakichś takich uczesań a la sierota ani a la zmokły szczur, tylko piękne loki i cudne długie suknie, i wszystkie panie wówczas nosiły gorsety".

Znajdziemy też trafne porównanie nadrealizmu do dramatu II Wojny Światowej: "W czasie wojny ktoś wrócił  z Oświęcimia i opowiadał, że przywieziono Francuski, były poubierane prześlicznie, widocznie schwytane w łapance ulicznej lub wyciągnięte z kawiarni. Gdy otwarto wagony, niektóre były już martwe, wieziono je na taczkach wprost do krematorium... Kiedy się o tym dowiedziałam, zdałam sobie sprawę, że nadrealizm wydawał się nam niegdyś takim paradoksem, a okazało się, że życie jest właśnie takie..."

Myślę, że w tej ostatniej książce każdy znajdzie coś dla siebie. Pierwszą polecam przede wszystkim kobietom ;D 

Miłego dnia

sobota, 25 sierpnia 2012

Pluszaki-podusie

Jak obiecałam pokazuje nowe szyciowe pomysły:)


Nieświadomie po zszyciu elementów wyszła mi rybka gatunkowo podobna do bohatera z bajki "Gdzie jest Nemo".


Retro sarenka. Milutka w dotyku, miękka i szczupła, pozwala złapać się za kopytko małym rączką.


Konik z metkową grzywą zamiast włóczki. Można bezpiecznie gryźć, ciągnąć..


Sympatyczny, kolorowy wieloryb z rumieńcami i filcową fontanną.


Dłuuugi jamnik z dużymi uszami.



Miły i przyjazny wąż. Pomocny przy ćwiczeniach z "s": jak robi wąż? - sssss.


Jeszcze jedna złota rybka z ruchliwymi płetwami - uwaga spełnia marzenia. W związku z tym, że ją złowiłam proszę o jedno: żeby remont potrwał 1 tydzień. :D

Miłego weekendu!

wtorek, 21 sierpnia 2012

Cytrynowa babka na białkach


Dzisiaj przepis na obiecaną przeze mnie babkę na białkach. Przepis jest mojej teściowej z tą zmianą, że zamiast owoców kandyzowanych dodałam skórkę startą z cytryny.

Babka z białek

400g mąki
7-8 białek - 1 szklanka
2 niepełne szklanki cukru
250g stopionego masła
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 szklanka mleka
2 łyżki cukru waniliowego
starta z 1 cytryny skórka

Białka ubijamy na sztywno - pod koniec dodając cukier. Wlać roztopiony tłuszcz, ciepłe mleko, wsypać przesianą mąkę, cukier waniliowy oraz skórkę z cytryny. Piec 45 min w 170-180'C.

Miłego dnia!

niedziela, 19 sierpnia 2012

Pierwsze szmaciane lalki

Lalki projektowałam trochę więcej niż miesiąc, konsultując się z koleżankami, które mają dzieci. Można im zmieniać ubrania, pasują zamiennie na każdą. Wypełnienie jest antyalergiczne. Można je prać ręcznie. Włosy z wełny - można je rozpuścić i zmienić uczesanie. Wszystkie części są tak zszyte, aby podczas zabawy, szarpania..., rzucania nie popruły się. Ręce zszyte są maszynowo albo są jednolicie wycięte z kawałka materiału razem z tułowiem. Twarze mają ręcznie wyszywane.

Pierwsza to Marysia w sukience wykonanej z materiałów przeznaczonych posiadających atesty, nadającej się nawet do kontaktu z niemowlętami jednak z uwagi na włosy nie polecam tego. Buty z filcu z kokardką.



Poniżej Margarita w granatowej sukience z lekkim połyskiem, ozdobionej koronkowym żabotem. Ręce są kontynuacją tułowia, nie są zszywane.We włosach ma kwiat wykonany z filcu. Niebieskie buty wykonane także z filcu.



Wreszcie Zosia w błękitnej retro sukience w białe kropki i kokardkę z tego samego materiału. Buciki i narzutka wykonane z polaru. Ręce wszyte maszynowo.



Wszystkie części garderoby można ściągać.:)


Na koniec puszczający oczko aniołek.



środa, 15 sierpnia 2012

Dziś 100 letnia rocznica urodzin Julii Child


"Smacznego! Przepyszne życie Julii Child" autorstwa Jessie Hartland

Nie było mnie dość długo, gdyż projektowałam lalki szmaciane. Niedługo je zaprezentuję :)
Dzisiaj jest 100 -letnia rocznica urodzin Julii Child, o której istnieniu dowiedzieliśmy się z filmu Julie&Julia", a dla amerykanów jest postacią kultową. To na jej książkach kucharskich uczyły się i udoskonalały swoje umiejętności całe pokolenia.

Urodziła się w 1912 roku, a zmarła w 2004. Sławę zyskała, dzięki książce kucharskiej, którą napisała wraz ze swoimi koleżankami. Później jak przystało na gwiazdę prowadziła swój program kulinarny "French Chef", który teraz można obejrzeć na kanale Kuchnia TV. Z wykształcenia anglistka bezskutecznie próbowała odnaleźć swoje powołanie, gdy uświadomiła sobie, że jedyną rzeczą, która sprawia jej przyjemność jest jedzenie. Fascynowała ją kuchnia francuska, a główną przeszkodą była nieznajomość francuskiego. Zaś książki na ten temat publikowane pisane były tylko w tym języku. Mimo tych trudności, mając 39 lat ukończyła znaną szkołę kucharską Le Cordon Bleu. Warto też dodać, że była pierwszą kobietą na tej uczelni.

Jej biografia mnie inspiruje pod wieloma aspektami. Jednym z nich jest problem podobny do tego, który miała Julia. Jej książka kucharska została wydana na rynek Polski w wersji skróconej 150 stron i przetłumaczonej. Tymczasem oryginał ma dwa tomy po około 700 stron i jest po angielsku. Stopniowo go czytam i nawet zrobiłam sobie zeszyt ze słówkami, których się uczę. Książka jest absolutnie fantastyczna. Drobiazgowo omawia wszystko: rodzaje form, garnków, noży i innych narzędzi kuchennych oraz metody pracy. Z precyzją są wyjaśnione wszystkie niuanse gotowania, pieczenia, smażenia, grillowania, a nawet wyrobu kiełbas. To właśnie z niej nauczyłam się robić majonez - jest cudowny. Na początku miałam problemy z jego przyrządzeniem i musiałam stosować się do rad z kategorii "gdy coś jest nie tak". Julia również to przewidziała, więc z każdej opresji typu lejący, zważony majonez, czy zbyt słona zupa pozwoli nam wyjść obronną ręką. Na blogu opublikowałam jej przepis (moje tłumaczenie) pieczona wieprzowina z kapustą, którą polecam.

Bon appetit!

środa, 25 lipca 2012

Co zrobić z białkami?

Możliwości jest wiele - wbrew pozorom...
 1. Można zrobić lukier klik tu

2. Upiec makaroniki francuskie klik - przepis z bloga "Bea w kuchni" ;D

3. Upiec babkę z białek - wkrótce napiszę i upiekę, bo nie zrobiłam nigdy zdjęcia i ku mojemu zdziwieniu nie opublikowałam tego przepisu nigdy:)

4. Oszukuję w ciastach i zamiast 2 żółtek dodaje 1 białko

5. Upiec pieguska z przepisu "Wypieki z pasją" klik tu

Właśnie tą ostaniom opcję chciałabym zaprezentować.





Składniki:
1 szkl. mąki pszennej
0,5 szkl. suchego maku (w wersji z bloga 1 szkl.)
1/4 szkl. posiekanej na kawałki czekolady mlecznej (moja modyfikacja)
1 szkl. białek
0,5 szkl. cukru
1/2 szkl. stopionego masła
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 łyżeczki cukru waniliowego


Białka ubijamy na sztywno. Dodajemy partiami przesianą mąkę, cukier, cukier waniliowy oraz masło. Na koniec dodajemy czekoladę i mak, wszystko mieszamy. Pieczemy w 200'C przez 45 minut.
Jeśli macie jakieś inne pomysły na wykorzystanie białek to zapraszam - chętnie skorzystam.

 Kolejny dzień z kuciem ścian i podłóg oraz kurzem. Pocieszam się jak mogę, bo przecież po remoncie będzie pięknie. Co słychać u Was?

niedziela, 22 lipca 2012

Muffiny z jagodami

Przepis podpatrzyłam tutaj klik Nie wiem dlaczego, ale za pierwszym razem mi tak nie smakowały - mało słodkie wydawały mnie się, ale gdy zabrałam je nad wodę, świeże powietrze wzmaga apetyt i wyostrza smak - zakochałam się :D

Muffiny bezglutenowe:



Muffina pszenna:



Składniki na babeczki pszenne:
  • 30 dag mąki
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 0,5 szkl. cukru
  • 2 jajka
  • 1 szkl. kwaśnej śmietany
  • 1/3 szkl. oleju
  •  1 szklanka jagód
Na babeczki bezglutenowe w zamian zwykłej mąki dodajemy:
200g mąki ryżowej
33 g mąki z tapioki (manioku)
67g mąki ziemniaczanej


Wszystkie składniki (oprócz jagód) dokładnie wymieszać. Dodać jagody i jeszcze raz delikatnie wymieszać. Nakładać do foremek muffinkowych i piec 20 - 25 minut w temp. 200 st.C.

Najlepiej jagody umyć, rozłożyć na ręczniku i poczekać aż wyschną z wody, a później wymieszać z łyżką mąki. Wtedy owoce nie opadną na dno i nie będzie zakalca.

Miłej niedzieli:) Pozdrawiam wszystkich i idę  piec szarlotkę - są już papierówki:)

piątek, 20 lipca 2012

O uprawie roślin balkonowych..

Witam wszystkich serdecznie, a zwłaszcza nowe osoby obserwujące. Mam nadzieje, że teraz uda mnie się opublikować posta. W tym tygodniu miałam przedsmak remontu - wymianę drzwi wejściowych oraz biegałam po marketach za folią malarska (miałam problemy z jej znalezieniem jak rozumiem sezon remontowy kwitnie w pełni), składaniem reklamacji za worki próżniowe, o których napiszę następnym razem i łomem. Nie sądziłam, że tym ostatnim wzbudzę tyle emocji.  Dla mnie narzędzie jak każde śrubokręt, czy młotek... Potrzebne było mi do podważenia desek od boazerii, którą zamocowano wypasionymi kołkami rozporowymi. U panów - sprzedawców, których pytałam w sklepie z miny uśmiechniętej pojawiała się taka w rodzaju szoku. Miałam nieodmienne wrażenie, że każdemu coś innego chodzi po głowie jak jakieś włamanie, przemoc lub po prostu to, że potrzebne mi to na mecz :D Ostatnie jeszcze bardziej uprawdopodobniała flaga Polski, którą znalazłam w tym sklepie w atrakcyjnej cenie. Na koniec poprosiłam Panią z informacji, żeby mi jednak to opakowała, żeby nie paradować tak przez miasto.

Chciałam napisać trochę jeszcze roślinach balkonowych i zachęcić Was do ich uprawy - zwłaszcza warzyw, ziół. Szczerze mówiąc również nie byłam przekonana do tej praktyki. Wychowana na wsi nie wyobrażałam sobie i nie zamierzałam testować na sobie roślin z doniczki. Namówił mnie do tego mąż. Teraz mogę potwierdzić, że pomidory koktajlowe smakują równie dobrze jak kupowane w sklepach, czy na targach. Polecane są odmiany Maskotka - jednak jej nie mogłam znaleźć i mam Vilmę. Jeśli jesteście z Łodzi to na rynku Bałuckim warzywnym są sprzedawcy sadzonek specjalizujący się tylko i wyłącznie w pomidorach i najpewniej będzie kupić je od nich. Możemy się zapytać o docelową wysokość rośliny, szerokość, odstępy w rozsadzie. 
Pomidory posadziłam w zwykłej ziemi torfowej ph 5,5 wymieszaną w niewielkiej części z piaskiem ok 1/5. Przyznam się, że nie wzięłam tego bardzo do serca i teraz krzaczki, co drugi lekko się wykrzywiają, bo im za ciasno. Tak wyglądają moje plony:


Mam też truskawki pnące, które owocują dwa razy - moje mam wrażenie cały czas. Wbrew opisowi producenta nie powiększyła się bardzo, chociaż owocuje :D, ale trzeba przyznać, że ładnie to wygląda, więc jako dekoracja super.




Ściana z pomidorami na początku sezonu

Aktualnie wygląda tak:


Po lewej rosną zioła, m. in. lubczyk, który atakuje mszyca. Musiałam obciąć znaczną jego część. Potem powinno się jeszcze zrosić/umyć pod wodą w celu usunięcia ewentualnych jaj. Widziałam tu jakieś  biedronki, ale bardziej były zainteresowane kocanką, na której młodych pędach też buszowały mszyce. Po obcięciu ich oraz zroszeniu wodą (odpukać w niemalowane) szkodniki zniknęły. Można też zrosić szarym mydłem rozcieńczonym z wodą. Chemiczne środki do mnie nie przemawiają zwłaszcza, że często tam przebywam, dotykam roślin, oczyszczam ze starych liści.

Jednego z ciepłych wieczorów zrobiliśmy sobie kilka zdjęć z przymrużeniem oka. Ramką był jaśmin rozciągnięty na drucie półkolistym, umieszczony na parapecie okna:



Minę mam głupią, bo jestem w trakcie posyłania buziaka mężowi;p

Miłego popołudnia!


poniedziałek, 16 lipca 2012

Sezon na maliny

Wieczną inspiracją jest dla mnie film i muzyka z filmu "Amelia". Kiedy mam kompletną pustkę w głowie i nic twórczego nie udaje mnie się włączam tą muzykę:

Ostatnio było jednak inaczej.. Zaczęło się niewinnie od przepisu na maliniak, czyli biszkopt z malinami. Ciasto wyszło i owszem, ale wierzchnia warstwa była gorzka, pewnie z powodu gorzkich pestek, które mają  te owoce. Poniżej poglądowe zdjęcie. Przepis powinien otrzymać Złotą Malinę w kategorii wypieków. Nie polecam używania ich do tego typu ciast. Lepiej już chyba zjeść je od razu bez zbędnych zabiegów na wzór filmowej Amelii.




Później zła passa była kontynuowana poprzez spadanie różnych drobnych przedmiotów, rozsypywanie mąki itp. Wreszcie zostali zaproszeni goście, więc zakupiliśmy fasolkę - oczywiście z łykiem, a jakże chociaż opisy  na niej zapewniały co innego. Generalnie "malinowo".Do tego tradycyjnie ziemniaki - tu wpadki nie było, ale zaczęłam piec kotlety i zapomniałam posolić z jednej strony - to można jeszcze w porę skorygować. Na tym jednak poprzestałam, jeśli chodzi o przygotowywanie jedzenia dla gości.... Naprawdę to denerwujące, że totalnie skomplikowane przepisy wychodzą, a czasem najprostsze się nie udają. Czy Wy też tak macie?

Na koniec jeszcze puszczanie kaczek, kadr z "Amelii" oraz obraz namalowany  kiedyś przeze mnie dla porównania.








sobota, 14 lipca 2012

Tarta/Sernik z jagodami i truskawkami



Tarta/sernik z jagodami i truskawkami

Spód to ciasto kruche:
25dag mąki
12dag zimnego masła
1 łyżka cukru
jajko
2 łyżki konfitury wiśniowej (u mnie z pigwy)
szczypta soli
tłuszcz do formy
(do formy o średnicy 25cm trzeba dać połowę mniej)

Wszystkie składniki zagnieść na jednolite ciasto i wykleić nim formę. Podpiec w temperaturze 180'C przez ok. 15 min.

Wierzch

25dag czereśni/wiśni/truskawek
25dag jagód
50dag twarożku
5 łyżek cukru
szczypta soli
3/4 szklanki gęstej śmietany
4 jajka

Na podpieczony spód rozsmarowujemy dżem/konfiturę z wiśni. Mieszamy twaróg z jajkami, śmietaną, solą i cukrem. Wylewamy na wierzch i dodajemy umyte wcześniej owoce. Zapiekamy ponownie przez ok. 45 min. Sprawdzamy wykałaczką po środku ciasto, czy jest gotowe i nie zostawia śladów na drewienku. Gdyby górna część ciasta zaczęła się przedwcześnie rumienić należy ją przykryć pergaminem i kontynuować pieczenie.



czwartek, 12 lipca 2012

Co zabrać ze sobą wyjeżdżając w góry?

Zacznę od tego, że dla każdego absolutne minimum/must have to, co innego oraz że przy tym wszystkim trzeba zachować umiar. Z politowaniem patrzę na dziewczyny targające ze sobą walizki wielkości średniej lodówki i patrzące wzrokiem kota ze Shreka na spotkanych mężczyzn. Nie znaczy to wcale, że nie ciągnęłam ze sobą takich toreb... Oszem zdarzało się zwłaszcza, gdy podczas studiów sama przeprowadzałam się, czy musiałam w krótkim terminie przed wakacjami zabrać ze sobą swoje rzeczy, bo właścicielka lokum chciała mieć pokój na ten czas zupełnie pusty. W tym czasie dotarł do mnie bezsens zabierania niektórych "przydasiów" itp. Najbardziej znienawidzony był ogromny flanelowy, ciężki szlafrok, z kapturem, długi do kostek, który zajął mi całą podróżną torbę. O tego rodzaju perypetiach napiszę innym razem.:D
W czasie studiów wyjeżdżałam przynajmniej 4 razy do roku na dłużej niż 4 dni w różne części Polski (były to objazdy naukowe i delegacje). Podczas pakowania przyświecała mi idea, którą wyczytałam w książce przewodnika Tatrzańskiego Parku Narodowego. Brzmiała ona mniej więcej tak, że nie zabieramy ze sobą przedmiotów, które są dla nas absolutnie niezbędnie. Pakujemy minimum, bo te dodatkowe drobiazgi później bardzo odczujemy w podróży. Przygotowałam taką listę moim zdaniem rzeczy koniecznych. Najbardziej do serca trzeba sobie ją wtedy wziąć, gdy zamierzamy chodzić po górach z całym ekwipunkiem od schroniska do schroniska.

-kosmetyki - mydło, szampon przelany do mniejszego opakowania/słoiczka po dżemie/koncentracie praktyczne plastikowe można kupić w drogerii Rossman, mają również małe opakowania różnych kosmetyków oraz jakiś tusz, kredka do oczu. Najważniejszym jest tu krem z wysokim filtrem 20-29 i nie ma co panikować, że się nie opalimy. W czasie wędrówek po górach spocimy się, a krem z nas spłynie, zanim nałożymy kolejną warstwę zdążymy się opalić. Warto już przed śniadaniem nałożyć krem z filtrem, żeby skóra już trochę go wchłonęła, a potem powtarzamy przed wyjściem i w ciągu dnia.
- czapka w jakiejkolwiek wersji, aby osłonić głowę i uszy od spalenia słońcem. W tym roku zapomniałam i wyglądałam dosyć zabawnie. Dotarło do mnie, gdy zaczęły mnie piec uszy. Wzorem arabek omotałam się w ten sposób:

- szalik/apaszka - pomoże nam osłonić kark od słońca, szyję od ewentualnego wiatru
- latarka - im dalszy zasięg tym lepsza, ale każda inna będzie również dobra. Noszę ją także zawsze, gdy wychodzę w góry. Przeważnie na szlaku byłyśmy już o 8 rano, ale jednym jedynym razem miałyśmy spore opóźnienie i wychodziłyśmy z parku po 20 godzinie wieczorem, a był to wrzesień. Nie wolno o tej porze przebywać na terenie parku, ale co zrobić. Zupełnie się ściemniło, gdy przestałyśmy widzieć szczyt Giewontu, schodząc z Murowańca. W tym czasie po stronie Polskiej Tatr przebywały 3 misie z młodymi i ciągle się przemieszczały. Nie było to zbyt rozsądne, ale lepsze niż wracać po omacku i zgubić szlak.
-buty za kostkę z grubszą podeszwą - ustabilizują kostkę, zabezpieczając przed skręceniami, nie będą nas boleć stopy od kamieni oraz jest to jakaś ochrona przed ukąszeniem żmii (Też myślałam, że jej nigdy nie spotkam, ale ostatnim razem w Pieninach, na poboczu w trawie miałam okazję jej się przyjrzeć. Zdjęcia nie mam, bo zdążyła uciec.) Jeśli nie wiemy, czy "złapiemy bakcyla" i często będziemy wyjeżdżać na górskie wycieczki zabierzmy ze sobą glany/martensy/zimowe buty trapery.



Obuwie profesjonalne po prawej - moje amatorskie po lewej.

-herbata, kakao kawa cukier, sól, przyprawy- tyle ile wypijemy, zużyjemy (zawsze liczę ile mniej więcej to może być plus, gdyby ktoś chciał się poczęstować). Przekładam do woreczków foliowych i wiążę gumką recepturką. Teraz już opisuję cukier - sól, bo ostatnio dosypałam sobie do kakao soli:D
-przeciwdeszczowy płaszcz/kurtka - w sklepach turystycznych/sportowych jest tego dużo, ale i drogo. Mnie przypadły do gustu kurtki - odzież dla robotników. Można je kupić w marketach budowlanych, np. Leroy Merlin. Mają kieszenie świetnie zabezpieczone przed zalaniem, kaptury, rynienki u dołu, aby woda nam nie zalewała spodni i gdy się poślizgniemy, upadniemy na głaz nie podrze się w odróżnieniu od turystycznych foliówek. Cena ok 20zł.

-kubek, nóż, widelec, łyżka
-koszula flanelowa - ciepła, chłonie wilgoć i szybko schnie - uwielbiam
-lekkie klapki/japonki pod prysznic
- zagryzki - suszone owoce morele, orzechy, słonecznik, rodzynki
-leki zapisane przez lekarza oraz przeciwbólowe, przeciwbiegunkowe, plastry na ranki przycięte w dwa rozmiary duży i mniejsze, wapno na uczulenia, witamina C, rutinoscorbin, bandaż elastyczny, gdybyśmy naciągnęli zbytnio mięśnie lub stawy
-spodnie długie - podwijam do kolan i mam krótkie, cieplejsze ubranie - pogoda w górach często się zmienia,
-długopis
-numer telefonu GOPR 601 100 300, 985
-mapa z rozpisem szlaków, przewodnik - najlepiej kupić w antykwariacie, godziny otwarć muzeum nie będą aktualne, ale to można sprawdzić przed wyjazdem w internecie. Dla mnie najważniejsze są informacje o trudnościach na danym szlaku, notki historyczne. Możemy też wypożyczyć je w bibliotece i skserować.
- mniejszy plecak, który będziemy zabierać ze sobą na wycieczki
- turystyczna grzałka - taka Prl-owska na szklankę
Gdy się pakuję wyobrażam sobie, że wstaję rano i zastanawiam się, czego po kolei używam wciągu dnia. Wszystko to zapisuję na kartce, a przy pakowaniu wykreślam. Absurdalne?! Mnie pomaga.
 Może wy coś dopisalibyście do listy?

wtorek, 10 lipca 2012

Nawożenie kwiatów balkonowych dla zapominalskich


Moja kwitnąca Maranta Bicolor.

Uwielbiam to zestawienie jasnej zieleni i brunatnych, brązowych plam.
Wiele jest metod nawożenia jak i samych środków. Od płynnych, kulki do wymieszania z glebą o przedłużonym okresie uwalniania po pałeczki, czy nawozy dolistne. Nawozy są tym dla roślin, czym pokarm dla nas. Zamknięte w naszym mieszkaniu i doniczce, nie mają możliwości czerpać składników odżywczych poprzez rozkład resztek organicznych.

Najwygodniejszą metodą nawożenia dla mnie jest stosowanie nawozów płynnych o dużym rozcieńczeniu do prawie każdego podlewania. Idealnie było by, gdybyśmy podlewali po wcześniejszym zmoczeniu ziemi w doniczce. To tak jakbyśmy głodnemu człowiekowi podali ogromną porcję pokarmu do zjedzenia na jeden raz. Metoda ta pozwala na łatwiejsze przyswajanie związków zawartych w nawozie. Proporcje to 1 nakrętka nawozu na 6-10 litrów wody. Można w marketach kupić wody źródlane w butelkach 5 litrowych. Do takiej butelki nalewam wodę i odstawiam do następnego dnia, często też dodaję kilka kropel soku z cytryny. Rośliny nie przepadają za podlewaniem zimną wodą, botanicy porównują to do naszego niemiłego wrażenia zimnych stóp. Drugi zabieg odwapnia wodę i przez to ułatwia przyswajanie składników odżywczych. Tak przygotowaną wodą z sokiem z cytryny możemy podlewać najwcześniej po 3 godzinach i najpóźniej 24 godzinach - chodzi o to, aby nie sfermentowała.
Najlepiej nawozić rośliny w ten sposób, co trzeci dzień, a w czasie upałów, co drugi. Dzięki temu nasze rośliny będą regularnie rosły, a my nie będziemy musieli zastanawiać się nad właściwym momentem nawożenia. Przyznam się, że na początku mojej przygody z uprawą bardzo różnych gatunków roślin pokojowych rozrysowałam sobie schematy nawożenia, ale w dalszym ciągu wydawało mnie się to nie do ogarnięcia.O tej metodzie usłyszałam na warsztatach w Palmiarni Łódzkiej oraz wspomina o tym książka "Rośliny pokojowe" szanowanego wydawnictwa Larousse.


Pelargonie na balkonie. W tle Pelargonia angielska.

Coraz więcej rodzajów nawozów pojawia się na rynku i są one coraz bardziej wyspecjalizowane. Idealnie byłoby, gdybyśmy dla każdego gatunku stosowali odpowiedni nawóz, ale to jest wykonalne jedynie chyba przy dużych uprawach. Aktualnie używam trzech różnych nawozów. Jeden do roślin o ozdobnych liściach - zawiera dużo azotu (oznaczony na etykiecie N), który wpływa na prawidłowy wzrost liści i pędów oraz fosforu (oznaczony jako P), stymulującemu porost kwiatów i korzeni. Drugi to nawóz do pelargonii bogaty w potas (K), który bardzo ważny jest dla roślin kwitnących, owocujących. Używam jeszcze nawozu do pomidorów, ale ten akurat jest w granulacie. Dwa pierwsze wymienione nawozy są mineralne. Ich podstawowym plusem jest bogactwo składników, odpowiednie ich zbilansowanie, wyraźnie widać efekty na roślinach. Późną jesienią i zimą używam nawozu Biohumus z dżdżownic kanadyjskich - jest naturalny i bezpieczny, trudniej przenawozić nim roślinę. 

sobota, 7 lipca 2012

Jak zrobić skrzynię na balkon/taras/ogród?

Kiedyś oglądałam program "Dzień dobry TVN", w którym rozwodzono się na temat wyglądu naszych balkonów. Pastwiono się przede wszystkim nad składowaniem tam różnych przedmiotów oraz suszeniem prania. Ktoś kto wygłasza podobne tezy albo w bloku nigdy nie mieszkał albo ma jakieś niesamowite szczęście - dużo miejsca, dobrze zabezpieczoną piwnicę z drzwiami antywłamaniowymi. Opiszę jak wygląda nasza: od sąsiada osłania nas ścianka z ledwo trzymających się razem desek, a drzwi mają podobną konstrukcję. Wzwyż nie ma też co planować, bo pod sufitem przebiegają dosyć duże rury z wodą itp. Wartościowych rzeczy nie ma sensu tam przechowywać. Zdarzały się kradzieże kompotów, rowerów i innych drobiazgów. Jeśli chodzi o rowery to są różne haki umożliwiające ich podwieszenie na ścinie lub suficie, można też zaprojektować szafę do jego przechowywania.

Jeśli chodzi o balkon, który czasem mamy dosyć duży to można na nim umieścić tam spora skrzynię. W naszą o wymiarach 100x60cm i wysokości 50cm mieści się wszystko, to znaczy donice, haki, kwietniki, stolik i krzesła balkonowe. Na tym można usiąść lub się położyć i nikt się nie zorientuje jaką tak naprawdę funkcję ona spełnia.

Ceny takich skrzyń zazwyczaj zaczynają się od 200zł  za takie wykonane z drewna sosnowego. Mnie nasunął się pomysł wykorzystania szafki z pokoju, którą i tak wyrzucilibyśmy podczas nadchodzącego remontu. Szafka wyglądała tak:


Kładziemy taką szafkę (może być też wisząca) na plecach, tą częścią, którą przylega do ściany na podłogę. Następnie pozbywamy się szuflad lub drzwiczek. Teraz musimy poszukać deski, która przykrywałaby skrzynię - wieka. Jeśli mamy odpowiednią w domu, ale jest zbyt duża to w marketach budowlanych przytną nam ją pod wymiar. Niestety takiej dużej nie miałam, ale zakupiłam we wspomnianym sklepie - dział drewno, podajemy wymiary, wybieramy odpowiednią deskę, mdf i płacimy za ilość materiału, nie płacimy za docięcie. Za deskę 60x100cm zapłaciłam 30zł w podobnym kolorze do szafki. Wygląda to tak:


Tą chropowatość, którą tu widać można okleić taśmą - znajdziecie ją na dziele z drewnem obok różnych listew. Przykleja się ją na gorąco, przykładając do niej przez ścierkę żelazko (rozpuszcza klej, znajdujący się pod nią). Za dopłatą przy zamówieniu deski też nam to zrobią - koszt 4 zł za 1m.

Teraz jeszcze potrzebujemy zawiasów - tu jest duży wybór w wielkości, kolorów - koszt 8-10zł za sztukę.




 Oprócz tego warto ranty wesprzeć kątnikami, żeby się nie rozeszły jak będziemy siadać;) Mieliśmy kilka w domu po byłym właścicielu - majsterkowiczu. Cena jednej sztuki to od 2-6zł.


Wreszcie możemy usiąść lub się położyć:)


Na koniec przyznam się, że wykonawcą nie byłam ja, ale mój mąż, z którego jestem bardzo dumna i cieszę się z tej skrzyni jak dziecko.:D