Smakują jak suszone daktyle, ale są trochę bardziej kruche. Gdy je zrobiłam to ucieszyłam się niesamowicie,bo wreszcie udało mnie się rozszyfrować zagadkę śliwek prababci. Śliwki są jakby ugotowane, wyjęte z dżemu, ale smakują jak zerwane z drzewa. Przepis pochodzi od pani z Zakopanego. Wybrałyśmy się tam z koleżanką bez zaklepanego noclegu. Na dworcu było wiele osób proponujących noclegi. Jeden z nich zszedł do bardzo atrakcyjnej ceny. Po przyjeździe na miejsce,gdzie miałyśmy nocować okazało się, że to drewniana chata góralska z kamiennym fundamentem i z pięknym widokiem na panoramę tatr.:) Na powitanie otrzymałyśmy naleśniki z kandyzowanymi śliwkami.
Mało pracochłonne;)
Kandyzowane śliwki
1kg śliwek
600g do 1kg cukru
Cukier rozpuszczamy w niewielkiej ilości gorącej wody -z niego ma powstać konserwujący owoce syrop. Zalewamy nim śliwki i gotujemy 5min. Następnie wyjmujemy owoce łyżką cedzakową i dalej gotujemy ok. 10min. Zestawiamy z ognia, wrzucamy z powrotem owoce i zostawiamy do następnego dnia. Wszystko powtarzamy jeszcze 3 razy. Na koniec owoce suszymy i wrzucamy do słoika - przydają się zimą do ciast albo jako słodka przekąska. Syrop można pić przyprawiając nim herbatę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz