wtorek, 22 maja 2012

Jak wykorzystać skórki z ananasa..



Zwykle gdy robimy deser z ananasem to jego znaczna część ląduje w koszu. Tymczasem z tych resztek możemy mieć sok. Trzeba tylko pamiętać, żeby zanim zaczniemy go kroić - wyszorować owoc szczoteczką do rąk pod bieżącą wodą.

Potrzebne są:

skórki ananasa
gorąca woda

Do naczynia wrzucamy obcięte skórki i zalewamy gotującą wodą. Czekamy 2 godziny aż puści więcej soku i pijemy:)

Chciałam powiedzieć jeszcze, że jest mi bardzo miło kiedy piszecie, że wykorzystaliście mój przepis i wyrażacie swoje opinie.
Miłego wieczoru.


piątek, 18 maja 2012

Magdalenki. Tradycyjny przepis z 1910 roku





Nie wiem właściwie dlaczego w każdym przepisie jest obowiązkowo proszek do pieczenia. Zaczynam uważać, że to jakiś chwyt marketingowy. Przyznam się szczerze, że kiedy zobaczyłam ten przepis na magdalenki sądziłam, że to nie może się udać. Przezwyciężyła ciekawość. Znalazłam go w książce Marii Ochorowicz-Monatowej "Uniwersalna książka kucharska. Z ilustracyjami na wystawie hygienicznej w Warszawie w 1910r.", wyd. Warszawa-Lwów 1910r.

Magdalenki

4 żółtka
110g cukru (wsypałam połowę z tego)
110g mąki
110g masła sklarowanego
kawałek skórki pomarańczowej - startej

Wszystkie składniki mieszamy mikserem i wylewamy na foremki. Pieczemy w temperaturze 180'C ok. 20 minut i wyrosną, będą pulchne nawet bez proszku, sody itp. Zapomniałam natłuścić foremki, ale w przepisie jest tyle masła, że łatwo odchodziły :D Przepis genialny. Jak to śpiewa babcia Tina Turner "Simply the best!

Chciałam jeszcze przytoczyć opis zachwytu Marcela Prousta nad tym ciastkiem, który zawsze mnie się przypomina, gdy je piekę:

"(...) machinalnie podniosłem do ust łyżeczkę herbaty, w której rozmoczyłem kawałek magdalenki. Ale w tej samej chwili, kiedy łyk pomieszany z okruchami ciasta dotknął mego podniebienia, zadrżałem, czując, że się we mnie dzieje coś niezwykłego. Owładnęła mną rozkoszna słodycz (...). Sprawiła, że w jednej chwili koleje życia stały mi się obojętne, klęski jako błahe, krótkość złudna (...). Cofam się myślą do chwili, w której wypiłem pierwszą łyżeczkę herbaty (...). I nagle wspomnienie zjawiło mi się. Ten smak to była magdalenka cioci Leonii.(...)". Marcel Proust, W poszukiwaniu straconego czasu. T. 1 W stronę Swanna.

Przepis jest z pewnością bliższy ciastku, które jadł pisarz niż te współczesne. Data publikacji tekstu W stronę Swanna to 1911roku, a książki kucharskiej, z której pochodzi przepis to 1910 rok.:) Popijał ją naparem z lipy, a już niedługo ten uzależniający, słodki zapach będzie się unosił wszędzie. Najlepsza herbata z lipy jest z jej świeżych kwiatów.

Miłego dnia!

poniedziałek, 14 maja 2012

Jak wykonać lampion na balkon

Na początek zapraszam na herbatkę;)



Pelargonia anielska kwitnie nieprzerwanie.


Nie wiem jaka to jest odmiana pelargonii, ale tworzy cudowne duże grona. Jakoś tak dziwnie wyszło, że będzie dominował chyba kolor różowy. Późną jesienią robiłam sadzonki i z białych pelargonii chyba żadna się nie przyjęła także będzie dziewczyńsko, retro i słodko aż do zemdlenia:D



O takich lampionach myślałam już dawno. Widziałam je na stronach Marthy Stewart przy aranżacji pikników na łąkach i w sadach. Potrzebujemy tylko słoików, świeczek i druta oraz ewentualnych ozdobników. Swoje okleiłam resztkami koronek i przeprowadziłam doświadczenie - nie ulegają zniszczeniu przy wysokiej temperaturze. Wewnątrz stosowałam tealighty. Do zawieszenia posłuży nam giętki drut. Najłatwiej najpierw utworzyć z niego koło. Potem zakręcić po dwóch stronach drut, aby utworzyć uszy. Przykładamy do słoika i dokręcamy w miejscu rozerwanym, tak aby ściśle przylegał. Przez "uszy" przewlekamy drut i zawieszamy.


i jeszcze kilka zdjęć nocą...



oraz zdjęcia z balkonu. Słyszałam plotki na temat tego, że obecnie nie da się usiąść na balkonie z powodu nagromadzenia różnych drobiazgów. Oficjalnie dementuję to i oświadczam, że osoba je głosząca w najlepsze spała na tymże balkonie podczas, gdy ja ciężko pracowałam nad pytaniami do ankiety.


















piątek, 11 maja 2012

Wieprzowina z kapustą według Julii Child


Wieprzowina w marynacie z białą kapustą z drobnymi modyfikacjami.
Nazwa oryginalnego przepisu: Roti de Porc aux Choux. Autor Julia Child.

Dzięki marynacie mięso znacznie szybciej będzie miękkie. Idealnie smakuje z gotowanymi ziemniakami, wytrawnym winem lub piwem.

Marynata:
1,5kg wieprzowiny bez kości
1 łyżka stołowa soli
1/8 łyżki pieprzu najlepiej świeżo mielonego
1/4 łyżki tymianku
1/8 łyżki ziela angielskiego
szczypta ziela angielskiego
1/2 rozgniecionego ząbku czosnku

Wszystko mieszamy i nacieramy tym mięso. Przyznam się szczerze, że zwiększyłam trochę ilość przypraw poza solą. Pozostawiamy tak mięso na kilka godzin, a najlepiej na całą noc w lodówce.

Następnie zanim zaczniemy smażyć zeskrobujemy całość marynaty. Smażymy mięso na bardzo rozgrzanej patelni, na margarynie, aż zbrązowieje. Wtedy przekładamy do naczynia żaroodpornego i podlewamy wodą  oraz tłuszczem pozostałym na patelni. 
Płuczemy patelnię i smażymy na niej cienko pokrojone w plastry 1 dużą pietruszkę, 1 marchewkę oraz 1 cebulę. Dodajemy też 1 ząbek czosnku. Wszystko dokładamy do naczynia żaroodpornego z mięsem. Dosypujemy 1/2 łyżki tymianku, liści laurowych. (Julia Child poleca je zawinąć w gazę). Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 162'C. (Ważne, żeby wody było tyle, aby częściowo przykrywały dorzucone warzywa. Kapusta nie musi być tym okryta.)

Kapusta

0,5kg kapusty pokrojonej na cienkie 1,5cm paski
garnek z 5l wrzącą wodą

Przygotowaną tak kapustę wrzucamy do wrzątku i gotujemy 2 minuty. Po tym czasie odcedzamy na durszlaku i przelewamy zimną wodą. Po godzinie pieczenia mięsa. Podsmażamy na patelni kapustę i dokładamy ją do mięsa, starając się ją oblać sokiem z pieczenia mięsa powstałym w naczyniu. Całość pieczemy jeszcze 1 godzinę. Mięso jest gotowe, gdy jego temperatura osiągnie 80'C. U mnie termometr wskazywał 70'C i już było idealne:) Mniam.

środa, 9 maja 2012

Sezon na balkon


Nie mogłam się już od dawna doczekać zrealizowania tej koncepcji, więc zaczęłam już przed wyjazdem. Prawa część balkonu jest jeszcze nie wykończona, bo oczekuje na skrzynię, którą mi obiecał zrobić mąż, a która ma pomieścić w sobie wszystkie doniczki, łopatki, węgle drzewne i inne niezbędniki. Na zdjęciu powyżej tuja i sosna, które dzielnie przetrwały zimę na balkonie, zawinięte w styropian i szmaty.


Odkryłam dwie śruby na tym samym poziomie, więc postanowiłam zawiesić największą donicę z pelargonią i kocanką. Poniżej donica zrobiona z starej szafki. Wymiary 120cmx20cm. Jest dosyć wysoka jak widać na zdjęciu, więc połowę wypełniłam styropianem. Następnie wyścieliłam ją folią ogrodową, którą trochę na dnie podziurawiłam i zasypałam ziemi. Z zewnątrz nakleiłam klejem silikonowym na ciepło matę wiklinową. 


W donicy rosną już pomidory koktajlowe - niskie, będą miały maksymalnie 60cm wysokości. Odmiana Vilma.


Od kilku lat wzdychałam do zdjęć z pelargoniami anielskimi. Mam w tym roku dwie sadzonki. Kupiłam na allegro miesiąc temu. Były świetnie zabezpieczone i chyba nie będę już miała oporów przed kupowaniem roślin przez internet.
Tymczasem spadam do doszkalania się w dziedzinie zarządzania.. Słonecznego dnia!

poniedziałek, 7 maja 2012

Jak w Pieniny to tylko w maju

Wtedy jest totalnie kolorowo. Zarówno łąki, polany jak i lasy są pełne kwiatów. Poniżej kwitnąca jabłoń przed schroniskiem "Orlica".



Jeśli w góry to tylko rano. Najlepiej o 6:00. Wtedy jest najlepsze światło, niemalże baśniowe. Zdjęcie zrobione po drodze na Trzy Korony. Z pewnością jeszcze przed Przełęczą Szopka.


 Oto dowód, że artyści młodopolscy widzieli to samo, co my aktualnie.


Dla porównania Obraz Szerementowskiego "Pieniny". Spokojny Dunajec po którym płyną kolejne tratwy z flisakami. Aż chciałoby się powtórzyć za Kazimierzem Przerwa-Tetmajerem:

Cicho, cicho, nie budźmy śpiącej wody w kotlinie,
Lekko z wiatrem pląsajmy po przestworów głębinie...(...)
I wchłaniajmy potoków szmer, co toną w jeziorze,
I limb szumy powiewne i w smrekowym szept borze,
Pijmy kwiatów woń rzeźwą, co na zboczach gór kwitną,
Dźwięczne, barwne i wonne, w głąb wzlatujmy błękitną.

"Melodia mgieł nocnych"



Niemalże na każdym szlaku towarzyszyły nam majaczące szczyty Tatr. Nawet wywiązała się gorąca dyskusja, na temat tego - gdzie jest Giewont. Wszystkie koncepcje runęły po konfrontacji z przewodnikiem Józefa Nyki "Pieniny", okazało się, że go tutaj w ogóle nie ma. Góry są jednymi z łatwiejszych w Polsce. Umieściłabym je pomiędzy Tatrami a Bieszczadami. Wspinaczki nie ma zbyt wiele. Na Trzy Korony wiodą metalowe schody tak zabezpieczone, że bardzo się trzeba postarać, żeby spaść z nich. Nazwałabym je "ceprostradą". Natomiast widoki stąd są niesamowite. Chyba najpiękniejsze z całych Pienin. Balkonik, gdzie możemy stać i je podziwiać jest wielkości 2x2m, więc lepiej wybrać się o wcześniejszej porze, żeby nie trafić na godziny szczytu, czyli 12-15:00 kiedy to będziemy przepychać się łokciami, żeby zrobić zdjęcie.



.
Widok ze szlaku na szczyt Marszałek. Wszędzie niemalże impresjonistyczne widoki łąk z mniszkiem lekarskim.


Całkiem sporo zachowało się różnych budowli drewnianych. Zarówno domów mieszkalnych jak i kościołów. Na zdjęciu kościół w Sromowcach Niżnych powstały w XV w.

Uwielbiam potrawy regionalne. Ze względu na dietę nie mogę wielu spróbować, ale niektórymi specjałami mogłam się poczęstować. 


W kubku mam żentycę. Wygląda i smakuje jak rozcieńczona serwatką maślanka i czymś podobnym jest w rzeczywistości. Załapaliśmy się  na kubek. Była ciepła, bo stała w drewnianej misie przy ognisku, gdzie robiono oscypki. Bardzo pozytywną rzeczą jest to, że często tutaj w górach można spotkać bacówki. W związku z tym można pogłaskać owce, co było moim szczytem marzeń;D oraz zakupić różne produkty jak bundz - najlepszy z majowego wypasu owiec, podobny do krowiego twarogu, ale twardszy i lepszy w smaku - niebo w gębie. Oprócz tego można spróbować bryndzy - ser podpuszczkowy, nie wiem czy każdy jest taki, ale nasz był słony oraz oczywiście oscypki.


Skoro o jedzeniu mowa. Nareszcie udało mnie się spróbować baraniny. Co prawda trochę przypalona im wyszła, ale smaku mięsa to nie zabiło. Podobna jest do wołowiny w kolorze i smaku.


Skoro jesteśmy w Pieninach wypada spróbować wód mineralnych. W "Pijalni Wód" w Szczawnicy jest ich wiele rodzajów. Na ladzie leżały książki - menu z opisem, tego jakie dolegliwości chorób niwelują i dawkowaniem. Próbowaliśmy trzech: "Jan", "Józefina" oraz "Magdalena". Cieszyłam się, że nie wybrałam tej ostatniej. Była wysoko mineralizowana, słona i dopicie jej do dna było by dla mnie katorgą. Choć w imię cudownych właściwości warto się poświęcić.Wszystkie wody można zakupić na wynos - można przyjść z własną butelką.




Teraz o roślinach.. Zafascynowała mnie szczególnie jedna: Ciemiężyca. Wygląda bardzo egzotycznie wśród różnego rodzaju roślinności jaką zazwyczaj spotykamy. Ten gatunek kwitnie na biało. Należy do liliowatych.  Rzadko jest spotykana. W Polsce spotkamy ją w Tatrach (nie widziałam), Pieninach i Bieszczadach.



Rozwijająca się paproć.


Krople rosy. Nie wiem niestety jaka to roślina. Układają się tylko na obrzeżach liści, tworząc kryształkową, poranną dekorację łąki.



Jak wspominałam zawsze chciałam pogłaskać owcę. Fascynowało mnie to czy jej sierść jest taka sama w dotyku jak wełna w swetrze. Pierwsze kontakty nie były zbyt udane. Spotkałam dwa barany pilnie strzeżone przez owczarka podhalańskiego, który bacznie mnie obserwował. Mało tego główny bohater był negatywnie nastawiony i próbował mnie potraktować rogami. Tutaj przed udaną próbą przekupstwa, za pomocą wiązki trawy.



Kilka minut od wejścia na szklak wiodący z  Czorsztyna na Trzy Korony umiejscowiona jest bacówka, w której powstało to zdjęcie. Jak widać relacje z owcami się bardzo rozwinęły. Psy owszem były, ale chyba zrobiły sobie przerwę.


Pod koniec wyjazdu naszym oczom ukazało się "istne owczonarium". Wychodząc z Krościenka trafiliśmy na dwa stada owiec - razem 600 sztuk, które szły do Jaworek. Do upilnowania tego stada wystarczyły dwa psy i dwóch pasterzy. Natomiast zator na drodze trwał zaledwie 3 minuty.


Nie wiem, co to za ptaszyna, ale to jedyny ptak jakiemu przez cały wyjazd udało się zrobić ostre zdjęcie.


Na koniec na dowód, że w Pieninach żyją nie tylko owce. Zdjęcie nornicy, która bardzo chętnie pozowała mojemu mężowi. Z innych stworzeń to widzieliśmy jeszcze dwa zaskrońce - jeden martwy, ususzony wyglądający jak żywy drugi na 100% żywy  50cm uciekający zboczem oraz żmiję zygzakowatą. Tą ostatnią na styku hali i drogi. W panice uciekła i nie zdążyliśmy jej pstryknąć zdjęcia, ale teraz już wiem, że informacje o jej istnieniu to nie legendy;)